Fascynująca bywa przewrotność historii. Impulsem do zjednoczenia Prus i rozkwitu Breslau jako europejskiej metropolii była… porażka z Francuzami! W 1807 roku Hieronim Bonaparte po zaciekłej walce zdobył miasto. Rozkazał – rozebrać mury obronne! Chciał upokorzyć wroga, obnażyć go. Tymczasem – wpuścił powietrze między wąskie, ciasne uliczki. I nieintencjonalnie przyczynił się do dynamicznego rozwoju śląskiej stolicy. Z około 60 tys. mieszkańców na początku XIX wieku, w roku 1913 było ich już znacznie ponad 500 tys. I właśnie ci dumni breslauerczycy postanowili uroczyście uczcić setny jubileusz odezwy Fryderyka Wilhelma III i triumfu pod Lipskiem. W jaki sposób?
Pokazując całemu światu historię i gospodarcze muskuły Śląska. Na wzór Wystaw Światowych, które dziś znamy jako EXPO, zaplanowano wielką ekspozycję. A skoro w Paryżu na podobną okoliczność w 1889 roku zbudowano Wieżę Eiffla, w Breslau także zamierzano działać z przytupem. Tylko gdzie pomieścić tysiące wystawców i zwiedzających? Konieczne było zaprojektowanie nowej przestrzeni, z powodzeniem łączącej funkcje targowo-ekspozycyjne i rekreacyjne, która posłuży jako arena dla kolejnych wydarzeń przemysłowych, kulturalnych i sportowych. W sąsiedztwie jednego ze starszych ogrodów zoologicznych na świecie (wrocławskie Zoo powstało w 1865 roku) wygospodarowano pokaźną działkę i rozpisano konkurs. Spośród 43 zgłoszonych projektów wybrany został koncept miejskiego architekta, Maksa Berga. Wizjonerski. Nowatorski. Prekursorski. Ale drogi – 1,9 miliona ówczesnych marek.
Technologia przyszłości
28 czerwca 1911 roku projekt uzyskał formalne zezwolenie na budowę. Podyktowana funkcją forma przełożyła się na konkretne rozwiązania konstrukcyjne Maksa Berga. Architekci na całym świecie przecierali oczy ze zdumienia. Inżynierowie dyskretnie, ale miarowo pukali palcem wskazującym w czoło. Koncepcja była absolutnym novum, także z powodu wykorzystanego materiału – żelbetu.
Hala jest tetrakonchosem, czyli czteroliściem – symbolicznie kształt ten oddaje nasza identyfikacja wizualna. Plan tak skomplikowanej budowli centralnej ma co najmniej dwie krzyżujące się osie symetrii, a przestrzeń środkowa dominuje wysokością nad pomieszczeniami bocznymi, wydzielonymi wewnątrz budynku ścianami lub systemem podpór. Słowem – konstrukcja Hali Stulecia składa się z dwóch autonomicznych elementów. Podstawy w postaci wygiętych w walec łuków i żeber oraz spoczywającej swobodnie jak melonik na głowie przedwojennego eleganta kopuły – promieniście schodzących się żelbetowych żeber, opartych o dolne i górne pierścienie. Tarasowy układ zadaszenia umożliwił zamontowanie rzędów okien, urzekająco doświetlających wnętrze Hali. Celowo surowe, odsłonięte betonowe powierzchnie odzwierciedlały szczerość i funkcjonalność konstrukcji, która zwiastowała początki ruchu nowoczesnego w architekturze (modernizmu).
W momencie powstania Hala była obiektem o największej rozpiętości kopuły na świecie – 65 metrów średnicy – przyćmiewając nawet rzymski Panteon. Potężniejsze rozmiary osiągały wówczas tylko nieliczne konstrukcje stalowe. Wysokość obiektu to imponujące 42 metry, maksymalna szerokość zaś 95 metrów. Szybka matematyka i już wiemy, że dysponujemy powierzchnią równą 14 tys. m². Obok centralnej hali w budynku zaplanowano okalające przestrzeń główną kuluary. Całość pomieścić miała 10 tys. zachwyconych osób.
„Gimnazjalista Hans Brick był zafascynowany Halą Stulecia (…). Dopiero dzisiaj, na porannej lekcji, dowiedział się, ile matematycznych zagadek kryje w sobie ten betonowy kolos. (…)”. To fragment powieści Marka Krajewskiego pt. Mock, której fabuła w znacznym stopniu związana jest z historią powstawania opus magnum Maksa Berga. Wszystkich dociekliwych czytelników odsyłamy do tej arcyciekawej pozycji oraz do pozostałych dzieł autora – prawdziwych wehikułów czasu pomiędzy współczesnym Wrocławiem a przedwojennym Breslau.
Chronologia zdarzeń
Równie imponujące jak rozmach konstrukcji było tempo jej powstawania. Od zaakceptowania projektu, przez wbicie pierwszej łopaty, po wylanie fundamentów minęło zaledwie pół roku! Na początku 1912 roku rozpoczęto już prace przy rusztowaniach oraz szalunkach pod cztery główne filary Hali. Zachowane materiały archiwalne pokazują doskonale, jak misterną, ażurową sieć utkano z drewnianych belek i stalowych prętów. Kolejnym krokiem było zalanie tej formy rzeką płynnego betonu. We wrześniu 1912 roku zakończono ów etap aż po szczyt kopuły i rozpoczęto prace wypełniania jej ściankami okien i stopniami stropów.
13 i pół miesiąca. Tyle trwała budowa do dnia oddania Hali w stanie surowym (grudzień 1912 roku). Półtora miesiąca przed planowanym terminem. Innowacyjna konstrukcja wymagała równie nowatorskich rozwiązań technicznych. Wokół Hali ułożono tory, po których poruszały się dwa elektrycznie zasilane dźwigi. Stalowymi linami spięto je ze szczytem wieży, stojącej pośrodku przyszłej Hali, tworząc w ten sposób nad rusztowaniem kolejkę linową o ciężarze udźwigu do 2500 kg. Trochę za mało, by unieść dorosłego słonia z pobliskiego Zoo (słoń może ważyć nawet 6000 kg), wystarczająco jednak, żeby ustanowić kolejny światowy rekord.
Kontrowersyjny materiał
Żelbet – lekki i sprężysty materiał, mimo znakomitych parametrów technicznych, nie cieszył się w owych czasach uznaniem fachowców. Na pewno nie przy projektach o takiej skali. Początki XX wieku wciąż należały do stali, która posiadała mierzalną w wadze wartość. Mimo olbrzymiego ciężaru i znacznych kosztów, stalowe konstrukcje dominowały na światowych placach budowy. Żelbet był wątpliwy, bo dotąd niesprawdzony.
Dlatego pewnie obawiano się chwili, gdy – pozbawiona pomocnej ręki rusztowań – Hala Stulecia stanąć będzie musiała o własnych siłach. W doborze materiałów nie uznawano kompromisów. Specjalny cement do produkcji betonu, dostarczany przez opolską cementownię Silesia, przechodził wcześniej restrykcyjne testy budowlane. Po wykonaniu prób łamliwości stali zdecydowano się na użycie walcowanej stali o podwyższonej wytrzymałości. W miejscach narażonych na szczególne obciążenia zastosowano granit strzegomski – kruszywo charakteryzujące się najlepszymi parametrami. Do wykonania stolarki okiennej użyto drewna żelazowego sprowadzonego aż z Australii.
Mimo to odpowiedzialni za prowadzenie budowy inżynierowie i robotnicy ze zdumieniem spoglądali na Maksa Berga, który – oferując w zamian złotą markę – zaczepił przypadkowego przechodnia, prosząc go o pomoc w odkręceniu śruby pierwszego szalunku. Tym sposobem Hala weszła w swe solidne, betonowe buty. Moment ów możemy uznać za symboliczny początek nowej ery w budownictwie.
Perła w koronie
Aby barczysta bryła Hali Stulecia nie wyglądała w płaskim pejzażu terenów wystawowych jak osamotniona, wielka termitiera, zaplanowano w jej sąsiedztwie kolejne budynki i przestrzenie rekreacyjne. Wymagał tego także rozmach, z jakim przygotowywano imponującą Wystawę Historyczną, mającą objąć stulecie osiągnięć militarnych, gospodarczych i kulturalnych Prus oraz – co może ważniejsze – Śląska.
Jej komisarz, na co dzień dyrektor Muzeum Rzemiosła Artystycznego i Starożytnego, Karl Masner, zasugerował stworzenie obiektu romansującego z fryderycjańską architekturą sprzed wieku. I tu na scenie pojawia się Hans Poelzig, „der Architekt”, kolejna wybitna postać breslauerskiej myśli projektowej.
Jego Pawilon Czterech Kopuł to foremny, czworoboczny budynek, w którego symetrycznym sercu znalazł się rozległy, wypełniony zielenią dziedziniec. Podobnie jak Hala Stulecia, wzniesiony został z żelbetu, a miejsca, gdzie konieczne było użycie cegły, Poelzig polecił przykryć tynkiem udanie imitującym surowy beton (ciekawostka – budowa Pawilonu kosztowała 200 tys. ówczesnych marek, dziesięciokrotnie mniej niż postawienie Hali Stulecia). W zapiskach architekta czytamy: „Użycie betonu do wzniesienia części nośnych tego obiektu umożliwiło zastosowanie form antycznych w nowym wydaniu, które odpowiadało nowemu materiałowi budowlanemu i wywierało piętno również na aranżację wnętrz”.
Cztery kopuły, od których obiekt wziął swą nazwę, wieńczyły każde ze skrzydeł – w zachodnim i wschodnim na planie koła, w północnym i południowym – na planie elipsy. Odwiedzający Wystawę podziwiali w nich ekspozycje poświęcone pruskim władcom, dowódcom i szeregowym żołnierzom poległym w wojnach sprzed wieku. Największa sala mieściła imponujących rozmiarów panoramę Breslau z 1813 roku pędzla Maksa Wislicenusa, a wspomniany zazieleniony dziedziniec – fontannę z rzeźbą Ateny projektu profesora Roberta Bednorza. Dziś Pawilon Czterech Kopuł zarządzany jest przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu, które eksponuje w nim dzieła sztuki współczesnej – czyli sporo od Ateny młodsze, ale równie urodziwe.
Formy. Kształty. Figury. Cały kompleks jest wybitnie geometryczny. Na przykład półelipsa. W ten charakterystyczny łuk Poelzig wygiął okalającą sztuczny staw (też półeliptyczny) pergolę po północno-wschodniej stronie Hali Stulecia. Dwa rzędy słupów z szorstkiego, surowego betonu wieńczy krata, po której z wdziękiem, dając latem zbawienny cień, płoży się winorośl. Policzyliśmy – słupów jest 750, a długość całej konstrukcji wynosi aż 640 metrów.
I wreszcie – Ogród Japoński. Wisienka na torcie terenów wystawowych. Założony z inicjatywy hrabiego Fritza von Hochberga, dyplomaty i orientalisty, przy udziale japońskiego ogrodnika Mankichi Arai. Łączy w sobie cechy kilku typów ogrodów: publicznego, wodnego, związanego z ceremonią picia herbaty i kamienistej plaży. Kompozycyjnie jest przemyślany i konsekwentny jak ścieżka samuraja. Z bramy głównej Sukiya-mon przez most z pawilonem widokowym Yumedono Bashi docieramy do rozstaju dróg. To moment wyboru. Wzdłuż brzegu stawu prowadzi trakt od łagodnej żeńskiej kaskady Onna-daki do gwałtownej kaskady męskiej Otoko-daki. Ścieżką drugą, pokonując łukowy most Taiko Bashi, dojdziemy do pawilonu herbacianego Azumaya.
Wszystkie wspomniane wyżej obiekty – choć same w sobie unikalne i o niezaprzeczalnych walorach estetycznych i architektonicznych – podporządkowane były funkcją lub formą temu najważniejszemu – Hali Stulecia – perle w koronie terenów wystawowych Breslau Anno Domini 1913.
Melodia nowoczesności
Wielokrotnie zaznaczaliśmy już, że Hala Stulecia to futurystyczna kompozycja, znacznie wyprzedzająca swoje czasy. Jakże wspaniałym i przewrotnym konceptem było, aby w jej wnętrzu rozbrzmiały dźwięki nie awangardowych instrumentów wykorzystujących lampy elektronowe Lee De Foresta, lecz godne najznamienitszych barokowych dzieł Bacha organy piszczałkowe. Przyzwyczailiśmy się też, że przedrostek „naj-” otwiera większość epitetów, jakimi Halę opisujemy. Nie będzie zatem zaskoczeniem ów fakt – zaprojektowane i wykonane przez firmę Sauer (nadal istniejącą) we Frankfurcie nad Odrą organy o 222 rejestrach i 16706 piszczałkach były naówczas największe na świecie. W czasie II wojny światowej instrument został niestety częściowo zniszczony i rozkradziony. Ocalałe elementy po dziś dzień rozbrzmiewają we wnętrzach archikatedry św. Jana Chrzciciela na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu oraz w Bazylice na Jasnej Górze.